Po
dwóch dniach od rozpoczęcia wyprawy miałam wrażenie, że umieram. Odciski na
odciskach w moich butach pękały i na skarpetki wylewała się ta dziwna,
wodopodobna substancja, która zazwyczaj wypełnia pęcherze. Mimo zapięcia pasków
na biodrach, plecak uwierał moje ramiona dość mocno. Nie tyle, co na samym
początku, bo część zapasów zdołałam już zjeść i wypić, ale nadal.
Przez
ten czas zdołałam przejść przez ruiny miasta i co ciekawe, spotkałam tylko
kilka zombie. Nie wiedziałam, czy przypadkiem nie byli to kiedyś ludzie,
których znałam, ale teraz to nie miało znaczenia. Odwiedziłam też kilka
sklepów, ale wszystkie były puste.
Dotarłam
do krańca miasta i weszłam na leśną drogę. Według mapy i kompasu szłam w dobrym
kierunku, aby dotrzeć do zamku w Malborku. Co prawda, dzieliły nas setki
kilometrów, ale była to moja jedyna szansa.
Gdyby
ktoś trzy miesiące temu powiedziałby mi, że moja rodzina na własne życzenie
zamieni się w zombie, a ja będę przemierzać kraj w stronę krzyżackiej fortecy,
wyśmiałabym go. Nadal nie mogę uwierzyć, że coś takiego się wydarzyło.
Nagle
zauważyłam na drodze leżącą postać.
Kto
to jest? Powinnam do niego podejść i zobaczyć czy żyje, czy uciekać? Wyciągnęłam
pistolet i go odbezpieczyłam. W drugą rękę wzięłam gałąź pozostawioną na drodze i
podeszłam do postaci. Śmierdziała potem, brudem i krwią. Szturchnęłam ją kilka
razy, a gdy nie reagowała, za pomocą kija przewróciłam osobę na plecy i
odgarnęłam tłuste włosy. Okazała się kobietą. Którą doskonale znałam, a dodatku
nienawidziłam. Jadwiga Smosarska, moje absolutne przeciwieństwo i wróg numer
jeden.
Dziewczyna
chodziła ze mną do szkoły od pierwszej klasy podstawówki. Z tego co pamiętam,
była bajecznie bogata i mieszkała w willi za miastem – jej matka była znaną w
Hollywood aktorką, a ojciec posiadał sieć hipermarketów w całej Polsce. Nie
miała rodzeństwa, przez co była najbardziej rozpuszczoną nastolatką jaką znam. Wszyscy zlatywali się do niej jak muchy. Zawsze wyśmiewała się ze mnie –
najbardziej z marzeniami o wojsku połączonymi z astmą i wiarą. Nienawidziłam
jej z całego serca. Jeśli jeszcze żyje, niech zdycha. Zrobiłam kilka kroków.
Śmierć
jest tak przerażająco ostateczna, tymczasem życie obfituje w niezliczoną ilość
możliwości.*
Nie
wiem, dlaczego te słowa nagle pojawiły się w mojej głowie. Głos ciągle je
powtarzał. Odwróciłam się i spojrzałam na Jadwigę. Wyglądała tak… jak nie ona.
Ubrana w ciemny, dziurawy i brudny sweter, podarte spodnie i ubłocone buty przypominała
menela, a nie miss szkoły. Podeszłam do niej. Nie wiedziałam czy żyje, ale nie
umiałam zmierzyć pulsu, dlatego potrząsnęłam ją za ramiona. Otworzyła oczy i
wydusiła z siebie jakieś słowo, jednak zbyt niezrozumiale. Zamrugała i
próbowała się podnieść. Spojrzała na mnie i otworzyła szerzej oczy, a na jej
twarzy pojawił się grymas.
-
To ty? – wykrztusiła.
-
A kto – odpowiedziałam twardo. – Wstawaj.
Dźwignęłam
się na nogi i podałam jej rękę. Nie chwyciła jej.
-
Co ty tu robisz? – zapytałam.
-
Mogłabym powiedzieć to samo – zakpiła. Teraz była taka sama jak kiedyś. –
Próbuję przeżyć, nie widać?
Jak
zwykle nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Odwróciłam się i podążyłam w moim
kierunku. Po co ją obudziłam? Przecież wiedziałam, że tak będzie. Głupia,
głupia… Czy potrzebuję towarzystwa do tego stopnia, że próbuję rozmawiać z
nieprzyjaciółmi?
Jednak
po chwili usłyszałam jej głos.
-
Blanka, poczekaj.
Zignorowałam
ją.
-
Poczekaj, do cholery.
Zatrzymałam
się. Postanowiłam być twarda.
-
Czego chcesz? – powiedziałam i obróciłam się w jej stronę. Dopiero teraz
zwróciłam uwagę na okropne rany na całym ciele.
-
Przepraszam. Przepraszam za wszystko, co ci zrobiłam lub kiedykolwiek
powiedziałam – wymówiła łamiącym się głosem i zrobiła minę zbitego psa. Wróciłam
do niej. Nieważne, ile przez nią wycierpiałam, nie mogłam jej tak zostawić.
-
Kto ci to zrobił? – spytałam, wskazując na rany. Jeśli dopadły ją zombie, nie
mam co jej ratować.
-
Spadłam ze wzgórza i trochę się poobijałam – uśmiechnęła się blado. Gdy
dotknęłam jej ręki, syknęła.
-
Chyba jest złamana, ale niczego się nie dowiem jeśli mi nie pokażesz – starałam
się mówić nie wyrażając żadnych uczuć, ale nie wiedziałam czy mi to wyszło.
Pokazała
rękę, a ja ją obejrzałam. Cały nadgarstek miała siny. Nie wiedziałam jak mam
postąpić, ale przypomniałam sobie o książce survivalowej w moim plecaku.
Znalazłam rozdział o złamaniach i po chwili wiedziałam już wszystko w tym
temacie.
-
Mocno cię to boli? – zapytałam.
-
Bardzo.
Uszczypnęłam
ją w palec.
-
Poczułaś coś?
Pokiwała
głową. Sprawdziłam czucie na całej ręce. Na szczęście była ciepła – to
znaczyło, ze krew krążyła w niej normalnie. Następnie sięgnęłam do plecaka.
Wyjęłam bandaż i razem z w miarę prostym patykiem owiązałam nim złamanie.
-
Dzięki – powiedziała i próbowała wstać, jednak miała na kolanach okropnie
obdarte i zaropiałe rany przeszkadzające w chodzeniu.
-
Muszę to odkazić – oznajmiłam i polałam zranienia wodą utlenioną. Płyn zasyczał
w spotkaniu z krwią, a dziewczyna krzyknęła z bólu.
- Ja
pierdolę, zwariowałaś?! Nie masz nic innego?!
-
Tak, do cholery – zakpiłam – w czasie apokalipsy zombie noszę przy sobie całą
aptekę!
Zacisnęła
usta, a gdy odkażałam drugie kolano i resztę ran, nawet nie pisnęła, aczkolwiek
zobaczyłam zaciśnięte pięści i krew lecącą z wargi. Pomogłam się jej podnieść i
powoli zaczęłyśmy iść. Milczałyśmy, dopóki nie zapytała, gdzie właściwie
idziemy.
-
Do Malborka. Podsłuchałam rozmowę, z której wynikało, że teraz tylko tam jest
bezpiecznie.
-
Tak jak cała reszta świata – prychnęła. – Zdajesz sobie kurna sprawę, że
będziemy tam iść tydzień? A w tempie kulawego konia dwa lub trzy?
-
Tak, zdaję. Czekaj, co miałaś na myśli mówiąc „tak jak cała reszta świata”?
Zmarszczyła
brwi.
-
Ty nic nie wiesz.
-
Nikt nie zawraca sobie głowy informowaniem sieroty. Oświecisz mnie?
-
Cóż. Jakby to powiedzieć…
Nie
zdążyła skończyć, ponieważ na jezdnię ktoś wyskoczył. Cofnęłyśmy się w panice,
jednak chłopak podniósł rękę i zawołał spokojnie:
-
Nie obawiajcie się moje panie, to ja!
-
Czy on sobie jaja robi? – powiedziała cicho Jadwiga. – To Stefan Baltroczyk,
większego durnia dotąd nie poznałam.
-
Wydawało mi się, że się z nim przyjaźniłaś.
-
Pff, podlizywał mi się, bo miałam kasę i znajomości. – wykrzywiła usta.
Tymczasem
chłopak pewnym krokiem podszedł do nas i wyciągnął rękę do Jadwigi,
najwyraźniej licząc, że ta przybije mu piątkę. Po paru sekundach ciszy i
bezruchu zabrał dłoń. Wydawało mi się, że dopiero po chwili zorientował się o
mojej obecności – spojrzał się na mnie, jakby zobaczył ducha. Przyjrzałam mu
się uważnie. Wyglądał tak jak zwykle, co w obecnej sytuacji było dość dziwne.
Czysty, pachnący brzoskwiniami, ubrany w nowe ciuchy, blond włosy zaczesane do
tyłu, jakby przed chwilą wyszedł z domu.
-
Smosa, ty z nią?
-
Nie mów do mnie Smosa
Stefan
parsknął, wyraźnie rozśmieszony, jednak gdy Jadwiga nadal patrzyła się na niego
z nieukrywaną pogardą, uśmiech zszedł z jego twarzy. Dziewczyna zignorowała go
i powoli zaczęła iść dalej. Szłam koło niej. Po chwili on również dołączył do
nas.
-
Idę z wami – powiedział chłodnym tonem.
***
Aż
do wieczora nie wymieniliśmy między sobą ani słowa. Dopiero, gdy się ściemniło,
Jadwiga oznajmiła:
- Zmierzcha.
Czas przenocować.
- Masz
rację – potwierdziłam i weszłam do rowu przy drodze. – Tu chyba będzie okej.
Usiedliśmy,
wyciągnęłam z plecaka koc i folię.
-
Masz coś do jedzenia? – zapytała po chwili dziewczyna.
-
Niewiele – oznajmiłam i zdjęłam plecak. Wyjęłam z bocznej kieszeni ostatnie
pożywienie, jakie mi zostało: pół bochenka suchego już chleba, jabłko, dwie
parówki i cztery słoiki dżemu.
-
Nie przeżyjemy na tym długo.
-
Wiem, ale nic na to nie poradzę – odpowiedziałam smutno. – Chcesz parówkę?
Pokiwała
głową i ugryzła kiełbaskę. Drugą wyciągnęłam w stronę Stefana, ale odmówił.
-
Jestem wegetarianinem – oświadczył.
-
No to może dżem?
-
A masz łyżeczkę?
-
Nie.
-
Więc nie, bo się ubrudzę.
Zmarszczyłam brwi. Jest apokalipsa zombie, a on wybrzydza?
-
No to może chleb? – nie ustępowałam.
-
Czerstwy.
-
Jabłko?
-
Pryskane.
Zauważyłam
Jadwigę duszącą się ze śmiechu. Najwyraźniej myślała o nim to samo, co ja.
Tymczasem Stefan jeszcze raz rozejrzał się po wyjętym jedzeniu, ale
najwyraźniej nie znalazł tam nic interesującego, bo odszedł w krzaki, rzucając
tylko, że idzie poszukać czegoś na opał.
-
Jak widać na zamieszczonym przykładzie, głupota jest nieskończona – rzekła
Jadwiga głosem lektorki z filmów dokumentalnych i zaczęła chichotać.
Uśmiechnęłam się, ale tylko na chwilę. Blanka, ogarnij się, to jest apokalipsa,
a nie jakaś zabawa!
Zjadłam
parówkę i jabłko. Nadal burczało mi w brzuchu, ale zignorowałam to i owinęłam się folią do utrzymywania
ciepła oraz grubym kocem. Zaczynały się przymrozki. Jadwiga położyła się koło
mnie, a ja przykryłam ją.
- Dużo
się dzisiaj wydarzyło, co? – szepnęła. – W życiu nie uwierzyłabym, że stanie się
coś takiego.
- Ja
też. Lepiej się wyspać, jutro czeka nas cały dzień chodzenia. Dobranoc, Jadwigo.
- Dobranoc,
Blanko.
***
Dym.
Czuję dym. Biegnę. Coś mnie goni. Uciekam. Dogania mnie. Czuję ugryzienie. Ból.
Krzyczę. Jad rozpływa
się po całym moim ciele. Umieram.
Obudziłam
się z krzykiem. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nic mi się nie stało, ale
Jadwiga nie leżała obok.
Za
mną coś się poruszyło. Nie wiedziałam, czy będzie to Stefan, Jadwiga czy zombie.
Czym prędzej wstałam i podeszłam do plecaka, zaczęłam szukać pistoletu lub baseballa.
Nie zdążyłam. Zza krzaków wyłoniła się postać i błyskawicznie znalazła się przy mnie.
Zdążyłam zobaczyć tylko zieloną skórę i obłęd w oczach, zanim odskoczyłam od plecaka. Zaczęłam
uciekać w las. Słyszałam, jak zombie przedziera się za mną. Czułam na moim ciele
smagnięcia gałązek. Potknęłam się o korzeń i upadłam. Poczułam zapach brzoskwiń.
-------------
*Tyrion Lannister z serii ,,Pieśń Lodu i Ognia" autorstwa George'a R. R. Martina.